niedziela, 2 czerwca 2013

Spływ Marózką i Łyną

Stare 3,14 w kajakowych odmętach przy stężeniu testosteronu 0%


30 maja 2013 (czwartek)


Warszawa – Olsztynek  godz. 7:15 – 10:00
Olsztynek – ośrodek Mierki godz. 10:15 – 10.30
Ośrodek Mierki - Kurki– 12:00 – 12:15 , samochód
Kurki – Mielno 12:30 – 13:15, samochód z kajakami
Mielno – elektrownia Waplewo 13:45 – 17:30 kajakiem (ok. 13km)

Rano zbieramy się u Moni, która jest posiadaczką samochodu o bagażniku 200 litrów – i tak wszystko się nie mieści :) jedzenie na cztery dni, gary no i nasze bagaże :) Z Warszawy jedziemy w piątkę: Monia, Gosia P., Karol, Jola i Winnie, z Władysławowa nadciąga Gosia M. Szybko lądujemy w Olsztynku na najlepszych jagodziankach olsztyneckich – kto nie zna, ten życie traci. hehehe. Pani od jagodzianek serwuje nam inne smakołyki, niesamowite, kupujemy jeszcze bułki z jeżynami… poezja. Do Olsztynka dojeżdża także Gosia M. i już jesteśmy połączone naszą drużyną :) Wtranżalamy jagodzianki i chcemy kawy, a tu w całym Olsztynku o tej porze nie ma gdzie się kawy napić… chyba że na stacji benzynowej… To jedziemy dalej, gdzieś się zatrzymamy na kawę :)

Widzimy skręt do jakiejś kawiarni w ośrodku, skręcamy w las i …. Jedziemy, jedziemy, jedziemy… Mija nas autokar pełen młodzieńców… chwila wahania, chcemy zawracać za nim, ale ta kawa… trudno, może jeszcze jacyś młodzieńcy się znajdą, hehehe. Dojeżdżamy do ośrodka wypoczynkowego Mierki nad jeziorem Pluszne Wielkie – ładujemy się na leżaki i sączymy cafe latte… to my nigdzie nie jedziemy dalej :) Poznajemy Komandor Płaczliwą, która obsypuje nas dmuchawcami. Okazuje się, że pan Wątły (od kajaków), nie może teraz nas przewieźć i musimy czekać…. O jaka szkoda… kontynuujemy relaks nad jeziorem w leżaczkach…

W końcu ruszamy i po chwili dojeżdżamy do Kurek, bierzemy kajaki z wypożyczalni Wypożyczalnia Sprzętu Wodnego Rafał Wątły  (pan Wątły i jego brat Wątły wcale nie takie wątły… hehehe, o tym się jeszcze nie raz przekonamy). Koszt wynajęcia kajaka 40zł/kajak/dzień, transport w zależności od trasy. Super bonusem jest to, że panowie podjeżdżają na przenoski i przewożą kajaki, więc spływając nie trzeba się o to martwić. My startujemy w Mielnie, jedziemy tam z kajakami z godzinę. Samochody zostawiłyśmy u panów Wątłych na łące.

Jest już całkiem późno jak się wodujemy, zaczynamy na jeziorze Mielno, a biorąc pod uwagę upał, szybko chcemy być na środku i zrelaksować się jakimś napojem. W liście zakupów napoje orzeźwiające zostały uwzględnione :) Słabo nam idzie wiosłowanie, i jeszcze wiatr wieje, a wiosła nie są skręcone… Tym jeziorem płyniemy chyba z 9km. Nim wpływamy w rzekę zatrzymujemy się na pomoście, miał być plan kąpieli, ale jakoś nie wyszło – zimna woda…

Wpływamy na rzekę Marózka jest urocza, płytka (nawet bardzo, dobrze, że jest ciepło, bo wyskakiwanie z kajaka nie stanowi problemu:) Do mostu w ciągu drogi (ok. 1,5km) rzeka jest w miarę czysta, syf zaczyna się, jak wpływamy do Waplewa. Jakaś masakra – mieszkańcy tej wsi wrzucają do tej rzeki chyba wszystkie śmiecie… aż się smutno robi, bo przed chwilą była to super czysta rzeka… trzeba uważać przy wychodzeniu, bo jest mnóstwo szkła i gruzu… no koszmar…

Dopływamy do elektrowni Waplewo, jest już całkiem późno (po 17tej), przepłynęłyśmy około 13 km. Pan w elektrowni jest tak miły, że postanawiamy zostać tam na nocleg, bo kolejna możliwość noclegu jest podobno za naprawdę kilka godzin płynięcia… A my mamy nocleg luksus – na skoszonej trawce, dostęp do toalety, miejsce na ognisko i drewno… Towarzystwo kotów i psów i wnuczki pana z elektrowni… Pan nas straszy, że za elektrownią są bystrza i ktoś wczoraj zrobił dziurę na nich w polietylenowym kajaku (!!!!!!)… no to ładnie. Ale za to ktoś inny zostawił wiosło, więc szczęśliwy pan z elektrowni dumnie z nim chodził, zadowolony, że zawsze go okradają a teraz coś mu się trafiło!

Robimy wyżerkę na ognisku – spaghetti carbonara – w wyniku kompromisu – bez śmietany ale z czosnkiem :)


31 maja 2013 (piątek)


Elektrownia Waplewo – Jezioro Maróz godz. 11:00 – 15:00

Wstajemy z rana prawie, śniadaniujemy przy ognisku. Okazuje się, że nasz gospodarz nie chce ani złotówki za nocleg… trochę głupio, zostawiamy mu wino. W ogóle głupio nam, bo się tego nie spodziewałyśmy, tak nas ugościł…

Ruszamy koło 11tej, podobno ma być jakiś deszcz, więc chcemy już mieć złożone namioty. Zaczyna się psuć pogoda jak tylko ruszamy. Rzeczywiście rzeka (którą ktoś chwilę wcześniej spuścił ścieki – no comment…) jest bystra, pełno kamieni i można nieźle walnąć kajakiem. Spływamy ekspresowo, jak kończą się bystrza, zaczyna się psuć pogoda na maksa. Szczerze, to zaczyna się niezła burza i leje się ściana wody. We dwa kajaki (Monia z Gosią P. popłynęły dalej) stajemy pod drzewami i czekamy aż przejdzie. Leje równo, chowamy się pod foliowymi workami, Karol zakłada niebieską foliową burkę – dostaję ataku śmiechu… hehehe. Pioruny walą, woda się leje, a ja zajmuję się usuwaniem jeziorek na worku foliowym, które tworzą się w zagłębieniach – żeby jeziorka nie wpłynęły do kajaka tylko na zewnątrz :) Nie wiem ile tak stoimy, mija na jedna grupa, bardzo wesoła – płyną mimo deszczu. Gdy wydaje się, że burza przeszła, ruszamy i my. Za chwilę , może dłuższą chwile jest jezioro, trafiło nam się, że burza nas nie złapała na jeziorze – to już nie byłoby nawet zabawne. Mijamy w między czasie ujście rzeki Witramówka – jest oznaczone, że nie należy nim spływać, więc jak ktoś czujny to się nie pomyli.

Całe mokre dopływamy do ośrodka na jeziorze Maróz, są miejsca w ośrodku Syrenka (50zł/os) – nie mamy dobrej pozycji negocjacyjnej jeśli chodzi o cenę… kajaki zostają w hangarach a my lądujemy w domku o wdzięcznej nazwie Bocian :) Wypogadza się, rozwieszamy pranie w domku, pan nam rozpala grilla pod dachem, gdzie sobie fundujemy kiełby z ogniska, ziemniaki i jeszcze sałatkę z tuńczyka. Jest też sklep! Bo konsumpcji jedzenia i napojów postanawiamy wybrać się na spacer.

Dochodzimy do jakiejś wsi, całkiem ładnej, ze 3km od ośrodka i zawracamy. Jolka z Gosią P. dzielnie biegną, tka biegną , że aż się gubią w drodze powrotnej. A my nawet nie zauważamy, bo w końcu jest już ciemno. Karol ćwiczy noszenie otwartej butelki z nalewką na głowie – dobrze jej idzie, nie ma to jak porządna motywacja:)

1 czerwca 2013 (sobota)


Jezioro Maróz –Szwaderki godz. 12:30 – 14:00 (ok. 8,5km)
Szwaderki – Kurki  (7km) godz.  14:30 – 18:00

Rano wreszcie jest słońce i rozpoczynamy akcje suszenia na świeżym powietrzu – znów zapowiadają deszcz, ale nie będziemy się przejmować prognozami :) ładujemy się do kajaków i płyniemy.

Najpierw przez jezioro, aż do samego końca, ciągle oczekujemy deszczu, ale jak na razie skwar :) Po przepłynięciu jest przenoska w Szwaderkach. Dzwonimy po panów Wątłych, a oni wcale jak nie wątli, wrzucają nasze załadowane bagażami kajaki na przyczepkę i przewożą. Jest tutaj smażalnia ryb – będziemy pamiętać o tym jutro :) A teraz zrzutka kajaków do jeziora Swaderki Małe i trzymając się prawego brzegu zaraz wpływamy do rzeki Marózki. Jest to najbardziej urodziwy fragment rzeki – jest przepięknie, spokojnie, świetlisty las… Bajka… Trwa to około 5 km. Dopływamy do jeziora Święte – tam na jeziorze okazuje się, że w mijanej grupie jest kolega Gosi P. – czyli wszędzie znajomi. Kolega wypił już sporo napojów orzeźwiających i sprawdza wodoodporność swojego telefonu – czy jest jak w reklamie – skutki nieznane.

Oni się zatrzymują nad jeziorem, a my płyniemy dalej do kolejnej przenoski w Kurkach (ok. 1 km). Znów przyjeżdżają panowie Wątli. Proponują nam nocleg u siebie na łące, ale my chcemy głuszy :) W końcu na razie ciągle nocujemy w cywilizacji… Dlatego po przenosce wypływamy na jezioro Kiernoz Wielki, koniec z Marózką , teraz Łyna :) Robię sesję zdjęciową perkozowi na gnieździe.  Płyniemy chwilę, za wyspę, żeby się rozbić. Na lewym brzegu, miejsce biwakowe, niestety wcale nie tak daleko od wsi (mamy towarzystwo w pewnej odległości), ale dalej już miejsc dogodnych biwakowo nie widać.

Rozbijamy się, gotujemy przepyszne czerwone ścierwo, zajadamy się że hej! Mamy też odwiedziny z wody bardzo młodych mężczyzn (choć to ostatnie słowo może lekko na wyrost, hehehe), dostarczają nam kupę śmiechu, ale też zostajemy starymi 3,14… takie życie ;)

Przychodzi też para, pan wielce uradowany, że same dziewczyny biwakują, ale sprowadzamy go na ziemię, że wszystkie jesteśmy wojującymi feministkami – hahaha, zadziałało! Poszedł precz!!! hihihi

Po zmroku zaczyna wiać, więc chowamy wszystko bo może będzie padać. Jak tylko układamy się w namiotach zaczyna się burza. Idealnie

2 czerwca 2013 (niedziela)


Do źródeł Łyny godz.: 12:00 – 15:30
Jezioro Kiernoz Wielki – Jezioro Kiernoz Mały – Jezioro Morze – Jezioro Duże Brzeźno
Jezioro Duże Brzeźno - Jezioro Morze – Jezioro Kiernoz Mały – Jezioro Kiernoz Wielki  - Kurki
Kurki – Olsztynek godz.: 16:45 – godz.: 17:15
Olsztynek – Warszawa godz. 18:30 – 22:00


Rano budzą nas panowie rybacy, którzy podjechali samochodem pod nasze namioty i rozbili się z wędkami na naszym (!) brzegu! W ogóle zluzowani – my również, na pewno nie będziemy się cicho zachowywać, żeby im ryb nie płoszyć – byłyśmy pierwsze!

Pogoda jest beton, skwar, śniadaniujemy, a potem plan jest płynąć w górę Łyny w kierunku źródeł. Niby pod prąd, ale nurt jest wolny i spokojny – daje radę. Bardzo relaksacyjnie, słuchając szalonych żab i kwitnących lilii wodnych (grzybienie białe). W miejscowości Brzeźno Łyńskie robimy przerwę z nadzieją, że jest sklep i będą lody… niestety, najbliższy sklep w …. Kurkach…

Gosia M. i Karol odłączają się od nas, nie chce mi się dalej pod prąd wiosłować – poczekają na nas w Kurkach (pewno je wizja lodów zachęciła…)

A my dalej do przodu – do morza ;) – jezioro Morze jest hmm… dość morzem niewielkim :) Potem dalej na jezioro Duże Brzeźno – i dalej jezioro Małe Brzeźno. Niestety dalej już się nie przebijamy, trzcin jest pełno, więc Krzyża nie zaliczymy – zawracamy. Jola jeszcze zahacza o pomost dla rybaków na środku wody, a po co… wiadomo, czasem trzeba …. ;)

Wracamy tą samą drogą, nie wiele czuć , że teraz jest z prądem… mijamy trochę ludzisków, a tu zaczyna kropić deszcz…. Czyżby znów burza? Dopływamy do Kurek i panów Wątłych, zostawiamy kajaki, pakujemy się i płacimy za całość tej kajakowej przyjemności. Wyszło za 6 osób 680 zł (480 zl wynajem kajaków , 200 zł trasport/przenoski).

Teraz czas zjeść jakąś rybę, zajeżdżamy do Szwaderek, gdzie jest smażalnia, a tam… już wszystkie ryby zjedzone :( zakupujemy wędzone leszcze, zawsze coś, ale się nie poddamy, jedziemy szukać ryb dalej.  Zajeżdżamy do pola biwakowego w Szwaderkach , pan nas przekonuje, że będzie ryba… hmmm… jak przynosi jedzenie, to się okazuje, że ryba może była, ale jedna lub dwie, a nas jest sześć – i pan się chyba poczuł Jezusem i dokonał cudownego rozmnożenia! Targujemy się przy płaceniu, i tym bardziej jesteśmy przekonane, że oszustwo było, bo szybko znacznie opuszcza z ceny. Tyle naszego…

Teraz czas na kawę i jagodzianki w Olsztynku – to jedziemy! Do Olsztynka zajeżdżamy po 17tej, a jagodzianki do 17tej – smutek :( Ale można zadzwonić i podjadą – tylko niestety jagodzianek już nie ma :( Telefon spisujemy – jeszcze się przyda nie raz!!! :)


Pozostaje tylko kierować się do Warszawy… korki chyba największe omijamy i wjeżdżamy przed 22gą do Wawy… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz