Stare 3,14 w kajakowych odmętach przy stężeniu testosteronu 0%
30 maja 2013 (czwartek)
Warszawa – Olsztynek
godz. 7:15 – 10:00
Olsztynek –
ośrodek Mierki godz. 10:15 – 10.30
Ośrodek
Mierki - Kurki– 12:00 – 12:15 , samochód
Kurki –
Mielno 12:30 – 13:15, samochód z kajakami
Mielno –
elektrownia Waplewo 13:45 – 17:30 kajakiem (ok. 13km)
Rano zbieramy się u Moni, która
jest posiadaczką samochodu o bagażniku 200 litrów – i tak wszystko się nie
mieści :) jedzenie na cztery dni, gary no i nasze bagaże :) Z Warszawy jedziemy
w piątkę: Monia, Gosia P., Karol, Jola i Winnie, z Władysławowa nadciąga Gosia
M. Szybko lądujemy w Olsztynku na najlepszych
jagodziankach olsztyneckich – kto nie zna, ten życie traci. hehehe. Pani od
jagodzianek serwuje nam inne smakołyki, niesamowite, kupujemy jeszcze bułki z
jeżynami… poezja. Do Olsztynka dojeżdża także Gosia M. i już jesteśmy połączone
naszą drużyną :) Wtranżalamy jagodzianki i chcemy kawy, a tu w całym Olsztynku
o tej porze nie ma gdzie się kawy napić… chyba że na stacji benzynowej… To
jedziemy dalej, gdzieś się zatrzymamy na kawę :)
Widzimy skręt do jakiejś kawiarni
w ośrodku, skręcamy w las i …. Jedziemy, jedziemy, jedziemy… Mija nas autokar
pełen młodzieńców… chwila wahania, chcemy zawracać za nim, ale ta kawa… trudno,
może jeszcze jacyś młodzieńcy się znajdą, hehehe. Dojeżdżamy do ośrodka wypoczynkowego Mierki nad jeziorem
Pluszne Wielkie – ładujemy się na leżaki i sączymy cafe latte… to my nigdzie
nie jedziemy dalej :) Poznajemy Komandor Płaczliwą, która obsypuje nas
dmuchawcami. Okazuje się, że pan Wątły (od kajaków), nie może teraz nas
przewieźć i musimy czekać…. O jaka szkoda… kontynuujemy relaks nad jeziorem w
leżaczkach…
W końcu ruszamy i po chwili
dojeżdżamy do Kurek,
bierzemy kajaki z wypożyczalni Wypożyczalnia
Sprzętu Wodnego Rafał Wątły (pan
Wątły i jego brat Wątły wcale nie takie wątły… hehehe, o tym się jeszcze nie
raz przekonamy). Koszt wynajęcia kajaka 40zł/kajak/dzień, transport w
zależności od trasy. Super bonusem jest to, że panowie podjeżdżają na przenoski
i przewożą kajaki, więc spływając nie trzeba się o to martwić. My startujemy w Mielnie,
jedziemy tam z kajakami z godzinę. Samochody zostawiłyśmy u panów Wątłych na
łące.
Jest już całkiem późno jak się
wodujemy, zaczynamy na jeziorze
Mielno, a biorąc pod uwagę upał, szybko chcemy być na środku i zrelaksować
się jakimś napojem. W liście zakupów napoje orzeźwiające zostały uwzględnione
:) Słabo nam idzie wiosłowanie, i jeszcze wiatr wieje, a wiosła nie są
skręcone… Tym jeziorem płyniemy chyba z 9km. Nim wpływamy w rzekę zatrzymujemy
się na pomoście, miał być plan kąpieli, ale jakoś nie wyszło – zimna woda…
Wpływamy na rzekę Marózka jest urocza,
płytka (nawet bardzo, dobrze, że jest ciepło, bo wyskakiwanie z kajaka nie
stanowi problemu:) Do mostu w ciągu drogi (ok. 1,5km) rzeka jest w miarę
czysta, syf zaczyna się, jak wpływamy do Waplewa.
Jakaś masakra – mieszkańcy tej wsi wrzucają do tej rzeki chyba wszystkie
śmiecie… aż się smutno robi, bo przed chwilą była to super czysta rzeka… trzeba
uważać przy wychodzeniu, bo jest mnóstwo szkła i gruzu… no koszmar…
Dopływamy do elektrowni Waplewo,
jest już całkiem późno (po 17tej), przepłynęłyśmy około 13 km. Pan w elektrowni
jest tak miły, że postanawiamy zostać tam na nocleg, bo kolejna możliwość
noclegu jest podobno za naprawdę kilka godzin płynięcia… A my mamy nocleg
luksus – na skoszonej trawce, dostęp do toalety, miejsce na ognisko i drewno…
Towarzystwo kotów i psów i wnuczki pana z elektrowni… Pan nas straszy, że za
elektrownią są bystrza i ktoś wczoraj zrobił dziurę na nich w polietylenowym
kajaku (!!!!!!)… no to ładnie. Ale za to ktoś inny zostawił wiosło, więc
szczęśliwy pan z elektrowni dumnie z nim chodził, zadowolony, że zawsze go
okradają a teraz coś mu się trafiło!
Robimy wyżerkę na ognisku – spaghetti
carbonara – w wyniku kompromisu – bez śmietany ale z czosnkiem :)
31 maja 2013 (piątek)
Elektrownia
Waplewo – Jezioro Maróz godz. 11:00 – 15:00
Wstajemy z rana prawie,
śniadaniujemy przy ognisku. Okazuje się, że nasz gospodarz nie chce ani
złotówki za nocleg… trochę głupio, zostawiamy mu wino. W ogóle głupio nam, bo
się tego nie spodziewałyśmy, tak nas ugościł…
Ruszamy koło 11tej, podobno ma
być jakiś deszcz, więc chcemy już mieć złożone namioty. Zaczyna się psuć pogoda
jak tylko ruszamy. Rzeczywiście rzeka (którą ktoś chwilę wcześniej spuścił
ścieki – no comment…) jest bystra, pełno kamieni i można nieźle walnąć
kajakiem. Spływamy ekspresowo, jak kończą się bystrza, zaczyna się psuć pogoda
na maksa. Szczerze, to zaczyna się niezła burza i leje się ściana wody. We dwa
kajaki (Monia z Gosią P. popłynęły dalej) stajemy pod drzewami i czekamy aż
przejdzie. Leje równo, chowamy się pod foliowymi workami, Karol zakłada
niebieską foliową burkę – dostaję ataku śmiechu… hehehe. Pioruny walą, woda się
leje, a ja zajmuję się usuwaniem jeziorek na worku foliowym, które tworzą się w
zagłębieniach – żeby jeziorka nie wpłynęły do kajaka tylko na zewnątrz :) Nie
wiem ile tak stoimy, mija na jedna grupa, bardzo wesoła – płyną mimo deszczu.
Gdy wydaje się, że burza przeszła, ruszamy i my. Za chwilę , może dłuższą
chwile jest jezioro, trafiło nam się, że burza nas nie złapała na jeziorze – to
już nie byłoby nawet zabawne. Mijamy w między czasie ujście rzeki Witramówka –
jest oznaczone, że nie należy nim spływać, więc jak ktoś czujny to się nie
pomyli.
Całe mokre dopływamy do ośrodka
na jeziorze Maróz, są
miejsca w ośrodku Syrenka (50zł/os)
– nie mamy dobrej pozycji negocjacyjnej jeśli chodzi o cenę… kajaki zostają w
hangarach a my lądujemy w domku o wdzięcznej nazwie Bocian :) Wypogadza się,
rozwieszamy pranie w domku, pan nam rozpala grilla pod dachem, gdzie sobie
fundujemy kiełby z ogniska, ziemniaki i jeszcze sałatkę z tuńczyka. Jest też
sklep! Bo konsumpcji jedzenia i napojów postanawiamy wybrać się na spacer.
Dochodzimy do jakiejś wsi, całkiem
ładnej, ze 3km od ośrodka i zawracamy. Jolka z Gosią P. dzielnie biegną, tka
biegną , że aż się gubią w drodze powrotnej. A my nawet nie zauważamy, bo w
końcu jest już ciemno. Karol ćwiczy noszenie otwartej butelki z nalewką na
głowie – dobrze jej idzie, nie ma to jak porządna motywacja:)
1 czerwca 2013 (sobota)
Jezioro
Maróz –Szwaderki godz. 12:30 – 14:00 (ok. 8,5km)
Szwaderki –
Kurki (7km) godz. 14:30 – 18:00
Rano wreszcie jest słońce i
rozpoczynamy akcje suszenia na świeżym powietrzu – znów zapowiadają deszcz, ale
nie będziemy się przejmować prognozami :) ładujemy się do kajaków i płyniemy.
Najpierw przez jezioro, aż do
samego końca, ciągle oczekujemy deszczu, ale jak na razie skwar :) Po
przepłynięciu jest przenoska w Szwaderkach.
Dzwonimy po panów Wątłych, a oni wcale jak nie wątli, wrzucają nasze załadowane
bagażami kajaki na przyczepkę i przewożą. Jest tutaj smażalnia ryb – będziemy
pamiętać o tym jutro :) A teraz zrzutka kajaków do jeziora Swaderki Małe i
trzymając się prawego brzegu zaraz wpływamy do rzeki Marózki. Jest to
najbardziej urodziwy fragment rzeki – jest przepięknie, spokojnie, świetlisty
las… Bajka… Trwa to około 5 km. Dopływamy do jeziora Święte – tam na jeziorze
okazuje się, że w mijanej grupie jest kolega Gosi P. – czyli wszędzie znajomi.
Kolega wypił już sporo napojów orzeźwiających i sprawdza wodoodporność swojego
telefonu – czy jest jak w reklamie – skutki nieznane.
Oni się zatrzymują nad jeziorem,
a my płyniemy dalej do kolejnej przenoski w Kurkach (ok. 1 km). Znów
przyjeżdżają panowie Wątli. Proponują nam nocleg u siebie na łące, ale my
chcemy głuszy :) W końcu na razie ciągle nocujemy w cywilizacji… Dlatego po
przenosce wypływamy na jezioro
Kiernoz Wielki, koniec z Marózką , teraz Łyna :) Robię sesję zdjęciową
perkozowi na gnieździe. Płyniemy chwilę,
za wyspę, żeby się rozbić. Na lewym brzegu, miejsce biwakowe, niestety wcale
nie tak daleko od wsi (mamy towarzystwo w pewnej odległości), ale dalej już
miejsc dogodnych biwakowo nie widać.
Rozbijamy się, gotujemy
przepyszne czerwone ścierwo, zajadamy się że hej! Mamy też odwiedziny z wody
bardzo młodych mężczyzn (choć to ostatnie słowo może lekko na wyrost, hehehe),
dostarczają nam kupę śmiechu, ale też zostajemy starymi 3,14… takie życie ;)
Przychodzi też para, pan wielce
uradowany, że same dziewczyny biwakują, ale sprowadzamy go na ziemię, że
wszystkie jesteśmy wojującymi feministkami – hahaha, zadziałało! Poszedł
precz!!! hihihi
Po zmroku zaczyna wiać, więc
chowamy wszystko bo może będzie padać. Jak tylko układamy się w namiotach
zaczyna się burza. Idealnie
2 czerwca 2013 (niedziela)
Do źródeł
Łyny godz.: 12:00 – 15:30
Jezioro
Kiernoz Wielki – Jezioro Kiernoz Mały – Jezioro Morze – Jezioro Duże Brzeźno
Jezioro Duże
Brzeźno - Jezioro Morze – Jezioro Kiernoz Mały – Jezioro Kiernoz Wielki - Kurki
Kurki –
Olsztynek godz.: 16:45 – godz.: 17:15
Olsztynek –
Warszawa godz. 18:30 – 22:00
Rano budzą nas panowie rybacy,
którzy podjechali samochodem pod nasze namioty i rozbili się z wędkami na
naszym (!) brzegu! W ogóle zluzowani – my również, na pewno nie będziemy się
cicho zachowywać, żeby im ryb nie płoszyć – byłyśmy pierwsze!
Pogoda jest beton, skwar, śniadaniujemy,
a potem plan jest płynąć w górę Łyny w kierunku źródeł. Niby pod prąd, ale nurt
jest wolny i spokojny – daje radę. Bardzo relaksacyjnie, słuchając szalonych
żab i kwitnących lilii wodnych (grzybienie białe).
W miejscowości Brzeźno Łyńskie robimy przerwę z nadzieją, że jest sklep i będą
lody… niestety, najbliższy sklep w …. Kurkach…
Gosia M. i Karol odłączają się od
nas, nie chce mi się dalej pod prąd wiosłować – poczekają na nas w Kurkach
(pewno je wizja lodów zachęciła…)
A my dalej do przodu – do morza
;) – jezioro Morze jest hmm… dość morzem niewielkim :) Potem dalej na jezioro
Duże Brzeźno – i dalej jezioro Małe Brzeźno. Niestety dalej już się nie
przebijamy, trzcin jest pełno, więc Krzyża nie zaliczymy – zawracamy. Jola
jeszcze zahacza o pomost dla rybaków na środku wody, a po co… wiadomo, czasem
trzeba …. ;)
Wracamy tą samą drogą, nie wiele
czuć , że teraz jest z prądem… mijamy trochę ludzisków, a tu zaczyna kropić
deszcz…. Czyżby znów burza? Dopływamy do Kurek i panów Wątłych, zostawiamy
kajaki, pakujemy się i płacimy za całość tej kajakowej przyjemności. Wyszło za
6 osób 680 zł (480 zl wynajem kajaków , 200 zł trasport/przenoski).
Teraz czas zjeść jakąś rybę,
zajeżdżamy do Szwaderek, gdzie jest smażalnia, a tam… już wszystkie ryby
zjedzone :( zakupujemy wędzone leszcze, zawsze coś, ale się nie poddamy,
jedziemy szukać ryb dalej. Zajeżdżamy do
pola biwakowego w Szwaderkach , pan nas
przekonuje, że będzie ryba… hmmm… jak przynosi jedzenie, to się okazuje, że
ryba może była, ale jedna lub dwie, a nas jest sześć – i pan się chyba poczuł
Jezusem i dokonał cudownego rozmnożenia! Targujemy się przy płaceniu, i tym
bardziej jesteśmy przekonane, że oszustwo było, bo szybko znacznie opuszcza z
ceny. Tyle naszego…
Teraz czas na kawę i jagodzianki
w Olsztynku – to jedziemy! Do Olsztynka zajeżdżamy po 17tej, a jagodzianki do
17tej – smutek :( Ale można zadzwonić i podjadą – tylko niestety jagodzianek
już nie ma :( Telefon spisujemy – jeszcze się przyda nie raz!!! :)
Pozostaje tylko kierować się do
Warszawy… korki chyba największe omijamy i wjeżdżamy przed 22gą do Wawy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz