poniedziałek, 9 maja 2011

Izrael


Wycieczka, wczasy, totalny nokaut kultury i historii

Motto:
„W kraju gdzie świętują długo i zdecydowanie, a pochodzi z Polski nie jeden”
więcej zdjęć



Kursy walut (orientacyjnie)
1 USD = 3,41 ILS  
1 PLN = 1,26 ILS
1 ILS = 0,29 USD = 0,80 PLN

23 kwietnia 2011 (sobota)


Przelot:
Warszawa (WAW)  - Praga (PRG)  godz. 14:25 - 15:55
Praga (PRG)  – Tel Aviv (TLV) godz. 23:55 - 4:35
Wylot o 14:25. Doładowujemy do naszego plecaka stosy prezentów dla naszych przyszłych gospodarzy.
Lecimy malutkim samolotem, w którym mamy miejsca przeciwne do kierunku jazdy i patrzymy całą drogę wszystkim pasażerom głęboko w oczy.

W Pradze mamy czas, więc jedziemy do centrum. Bagaże nadałyśmy do Tel Avivu. Sprawnie jedziemy autobusem do stacji „Dejvicka”, a potem metrem).

Robimy spacer po zamku i schodzimy na most Karola. Jest tłum, a pogoda piękna. Na mieście urzekają mnie kolczyki kotki i oczywiście robię pierwszy zakup (5€). Oglądamy wystąpienie zegara i ruszamy szukać dobrej włoskiej knajpy i oczywiście błądzimy w ulicach. W końcu Monia sobie przypomina, że ten sam właściciel ma brazylijską knajpę, pytamy o nią, idziemy i w niej pytamy o włoską J hehehe i tak trafiamy! Rzeczywiście pyszne żarcie (Ristorante Pasta Fresca, ul. Celetna 11), które nas nokautuje.

Potem już wracamy na lotnisko. Jesteśmy tak zmęczone, że ledwo doczekujemy otwarcia bramek – w samolocie kima do nieprzytomności.

24 kwietnia 2011 (niedziela)


Tel Aviv   - Jerozolima  5:00 – 8:00 -  autobus, w tym 1h przerwy, cena 23 ILS

Budzimy się tuż przed lądowaniem (4:30 rano).Nieprzytomne. Czeka nas przejście przez granice… Kompletna abstrakcja… Najpierw zatrzymuje nas pani z ochrony i pyta co i jak (powód pobytu, gdzie jedziemy itp. Kilka pytań). Potem idziemy do znudzonej celniczki, która wbija nam zezwolenie na pobyt na 3 miesiące. Nie wypełniamy żadnego formularza… A tyle strachu było….

Idziemy do taxi, ale taxi prywatne kosztuje 300 szekli (do Jerozolimy), van (shuttle bus) kosztuje 53 szekle/os/17 USD). Idziemy na autobus. Taniej i dłużej, więc nie będziemy czekać pod hotelem. Najpierw bus #5 bierze nas za darmo do skrzyżowania (sprzedaje bilet do Jerozolimy 23 szekle/os). Na wielkim skrzyżowaniu czekamy z godzinę, aż przyjeżdża kolejny bus już do Jerozolimy. Jest dośc zimno, a my nieprzygotowane.  W busie klima na 100%, budzimy się na miejscu.

Tam próbujemy trafić do naszego hotelu, ale każdy nam mówi, ze taka ulica to jest w Tel Avivie. Mamy chwilę zwątpienia, ale znajdujemy. Jest to przemiłe, swojskie miejsce, pan tez jest bardzo otwarty i uczynny (Allenby #2 B&B and Holiday Apartments, Tel. 972 52 2578493  Fax 972  2 5344113, Address: 2 Allenby Square Rommema Jerusalem, http://www.bnb.co.il/allenby ).

Nasz domek (szopa) jest już wolny. Dowiadujemy się, że jutro jest jakieś super święto i nic nie chodzi (autobusy miejskie, sklepy). Musimy iść się dziś zaopatrzyć. Idziemy w kimę na kolejne 2h. Budzimy się ok. 10:30.

Regulujemy rachunki za nocleg i ruszamy w kierunku starego miasta. Po drodze zahaczamy o bazar, gdzie kupujemy owoce (tanio!) – melon + pomarańcze 6 szekli.

Stare miasto jest ok. 30 min spaceru ulicą Jaffa. Wchodzimy bramą Jaffa i zbieramy materiały z IT (koło bramy).

Jest dziki tłum, nasz cel to Bazylika  Św. Grobu. Dajemy rade ją znaleźć. Tam tez dziki tłum. Aby wejść do grobu dzieją się dantejskie sceny – ścisk, bałagan – Monia rezygnuje. Ja znoszę 1,5h ścisku i na 5 sek. Wchodzę do środka. B. malutki ołtarz. Cała bazylika robi wrażenie, jest Kamień Namaszczenia, Golgota i wiele kaplic (wszystkie wyznania chrześcijańskie mają swoją). Opiekę nad świątynią mają muzułmanie. Kościół sprawia wrażenie miasta, wielopoziomowego, groty, schody – wszystko przez jego historię. B. warto zobaczyć.

Spotykamy panią mówiącą po polsku, ma polskie korzenie (co nie powinno dziwić J , właściciel naszego hotelu też). Pani jest mega serdeczna, zakochana w Polsce, choć jej dziadkowie emigrowali w 1932 r.

Idziemy potem uliczkami, już bez celu, kierując się w stronę Lion’s Gate – brama wychodząca na drogę do Góry Oliwnej. Po drodze widzimy stare kościoły (rzymskie budowle), miejsce urodzenia Maryi, ale też cmentarz muzułmański (nie jest zaznaczony na żydowskich mapkach z IT!!!!).

Ruszamy na górę, wcześniej odwiedzając Ogrójec oraz bazylikę Agonii (ładna). Idziemy główną drogą, bo zostałyśmy ostrzeżone, żeby lepiej nie łazić dróżkami między oliwkami. Na górze są budynki, kościoły, nie widać starego miasta. Dopiero schodząc, koło cmentarza żydowskiego. Cmentarz żydowski robi wrażenie przerażające , jak kamieniołom. Żeby być pochowanym w tym miejscu trzeba spełnić trzy warunki: być baaaaaardzo bogatym, być Żydem i być martwym :) Ci którzy tu leżą podobno pierwsi zmartwychwstaną:))
Na dole wchodzimy do kościoła Grobu Św. Marii. To kościół religii chrześcijańskich wschodnich i muzułmanów - kościół wspólny dla kościoła grecko- katolickiego, ormiańskiego, koptyjskiego, syryjskiego oraz dla muzułmanów (jest tu mihrab, między chrześcijańskimi kapliczkami:) ... piękny przykład dla wszystkich! bardzo stary, głęboko w ziemi – długie schody kamienne i dziesiątki, setki wiszących lamp. Są kaplice oraz miejsce do modlitwy dla muzułmanów (mihrab).

Idziemy powoli (mnie już masakrycznie bolą nogi). Z góry oglądamy starożytne grobowce (grób proroka Zachariasza, grób Absaloma (Yad Avshalom) zm. przed 970 p.n.e. – postać biblijna, syn izraelskiego króla Dawida). Potem marszem do bramy Jaffa. Wracam padnięta. Takiej aktywnej Wielkiej Niedzieli dawno nie miałam!

Wieczorem dostajemy zaproszenie od mieszkającej tu 78letniej kanadyjki na uroczystości związane z zakończeniem Święta Paschy.

25 kwietnia 2011 (poniedziałek)


Jerozolima 

Nie udaje nam się wstać na wyjście do synagogi (wczorajsze zaproszenie). Śniadanie jest wypas.

Idziemy na darmową wycieczkę – oprowadzanie po Starym Mieście Jerozolimy. Super pomysł. Zaczyna się o 11tej i trwa ok. 3h. Dostajemy dużą dawkę historii i wiedzy o religiach. Zwiedzamy część ormiańską (najmniejszą, oddzieloną dodatkowym murem od innych). Jest tu miejsce Ostatniej Wieczerzy, ale nie do końca prawdziwe.

Potem maszerujemy do dzielnicy żydowskiej, którą zwiedzamy dość dokładnie. Także pozostałości z czasów Bizancjum. Włazimy na dach i oglądamy Jerozolimę od góry – wszystkie domy są połączone dachami… A pod naszymi nogami tętni życie – bazary.

Idziemy też do Ściany Płaczu i wysłuchujemy jak dokładnie stała świątynia (jedyne święte miejsce Żydów). Wzgórze Świątynne jest tak zabudowane, że nie widać, że to wzgórze J

Miejsce raczej nie robi takiego wrażenia, jakiego się spodziewałam. Dość komercyjne. Dużo zwiedzających, ale nie można robić zdjęć, ponieważ jest święto.

Potem przebiegamy przez dzielnicę muzułmańską, a chrześcijańskiej praktycznie nie widzimy (oprócz Bazyliki). Ale dla nas to ok., bo widziałyśmy wczoraj.

Po wycieczce idziemy na wzgórze Syjonu – oglądamy kościół Zaśnięcia NMP – robi wrażenie, choć jest nowy. Potem inne miejsce Ostatniej Wieczerzy (podobno bardziej prawdziwe) i Zesłania Ducha Świętego oraz grób króla Davida.

Duża dawka zabytków. Wracamy do hotelu, gdyż mamy się spotkać ze znajomymi  Moni z Tel Avivu, tez mają polskie korzenie (chyba z Hrubieszowa…).

Przyjeżdżają i facet ma mega ADHD. Jest bardzo amerykański, nawet męczący, trochę bezczelny. Ona cudna, bo nie zna tak dobrze angielskiego.

Idziemy do ogrodu różanego i oglądamy Parlament Kneset. Następnie zwiedzamy ekskluzywny hotel, gdzie nas wpuszczają, bo Mati kogoś zna. Mati opowiada dla kogo to nie grał i nie śpiewał (są muzykami). Potem oglądamy hotel YMCA (gdzie nam poleca nocleg – 165USD/os). Jest niezadowolony z naszego hotelu, że to dziadostwo chyba.

Oglądając panoramę na stare miasto w restauracji poznajemy rodzinę o polskich korzeniach, wielopokoleniową, prababka pochodziła z Żarek. Po raz kolejny spotykamy się z serdecznością obcych ludzi, którzy nas zaczepiają, bo jesteśmy z Polski, a i oni mają polskie korzenie. Opowiadają jak wybrali się do Polski całą rodziną, żeby zobaczyć okolice, skąd pochodzi ich prababka.

Następnie powrót do hotelu – trochę dyskusji z Matim, który chce nas zawieść do barów. Po drodze pokazuje nam Basen Sułtana – teraz wykorzystywany jako teatr na powietrzu. Był to naturalny basen – dajna rzecz.

Wracamy i spotykamy współmieszkańców z Żubrówką J Niezła rodzina Holendrów: matka katoliczka, córka z chłopakiem – buddyści, syn ortodoksyjny Żyd. Dużo śmiechu.

26 kwietnia 2011 (wtorek)


Jerozolima 

Dzisiaj plan to dzień relaksu J Po śniadaniu spędzamy czas pod prysznicem czyszcząc włosy, heheh. Następnie idziemy na dworzec, by dowiedzieć się o połączenia na jutro. Panie z informacji nie są zbyt uczynne. Okazuje się, że nie ma opcji dojazdu do Cezarei… Możemy jedynie do Hajfy. Albo (ale to z plecakami – odpada przez operacje Moni) dojechać do miasteczka Or Aqiva i zrobić 6 km spacer. Nie ma możliwości zostawienia bagażu, ze względów bezpieczeństwa. Marnie. Pozostaje nam zrobienie Cezarei z Hajfy… Brakuje nam dni przez to…

Chcemy wybrać się na zwiedzanie tuneli pod Ścianą Płaczu (The Kotel Tunnels) http://english.thekotel.org/VisitorInfo.asp?id=1 – ale wszystko trzeba rezerwować kartą kredytową 2 miesiące wcześniej – paranoja…

Idziemy na stare miasto i przypadkiem trafiamy na zwiedzanie Wzgórza Świątynnego dla niemuzułmanów – tylko 13:30-14:30. Przy wejściu emigrant z Etiopii rozpoznaje nasze chusty J Wzgórze jest ogromne, daje wyobrażenie, jak to ogromy obszar… Niestety do meczetów nie można wejść – Kopuła na Skale.

Udaje nam się całkiem przypadkiem kupić bilety na zwiedzanie tunelów! (zostały 2 bilety) na 17:10. Koszt 30 szekli/os. Myślę, ze pojedyncze osoby zawsze mają szansę dokoptować się do grupy.

Potem ruszamy na bazar, po jakieś zakupy, ale wszędzie straszny dewocjonalny kicz. Monia kupuje krzyżyk, ja różaniec i koniec.

Zwiedzanie tuneli to super opcja! Wreszcie widzimy jak to wszystko wyglądało za czasów Świątyni, 2000 lat temu. Idziemy pod ziemią wzdłuż Muru Zachodniego, świetna przewodniczka. Chodzimy po starym systemie dostarczania wody (cystern) w starożytności. Zwiedzanie trwa 1:15h.

Po tym wszystkim idziemy do knajpy, bez rewelacji, a drogo. Koszt przystawki 21 szekli. Lepiej jeść w muzułmańskich punktach.

27 kwietnia 2011 (środa)


Jerozolima –Tel Aviv  (bus, 1h, 20 ILS)
Tel Aviv  - Haifa Merkaz (pociąg, 1h, 29,5 ILS)

Śpimy za długo, bo Monia pomyliła godziny i źle nastawiła budzik. Więc wysypiamy się extra, a nigdzie nam się nie śpieszy. Idziemy na dworzec autobusowy i wsiadamy w autobus do Tel Avivu (20 szekli/os).

Wysiadamy na stacji kolejowej, gdzie kupujemy bilet do Hajfy Merkaz (29,5 ILS/1 h). tam wysiadamy, sprawdzamy jeszcze połączenia na następne dni. Plecaki zostawiamy w hotelu Port Inn – koszt 10 ILS/szt.

Idziemy zobaczyć ogrody Bahaitów – niestety można dziś zobaczyć mały fragment – robi wrażenie. Zwiedzanie z przewodnikiem (bezpłatnie, w j. angielskim) jest o 12:00 codziennie. Natomiast sanktuarium można zobaczyć wewnątrz od 9:00-12:00. W takim razie zostawiamy to na kolejny dzień.

Idziemy tez do informacji turystycznej, tam dostajemy pełne info dotyczące dojazdów do Akki, Cezarei oraz co warto zobaczyć w Hajfie. Poza tym ja przeżywam, że być może zalałam sąsiadów, co okazuje się totalną ściemą (administrator pomylił numer mieszkania), ale to odkrył Wojtek, bo ten nawet nie odbierał telefonu.

Po rekonesansie w Hajfie idziemy na dworzec by dojechać do kolejnej stacji w Hajfie, gdzie czeka na nas Vared, która zaproponowała nam gościnę.  Ale wsiadamy do złego pociągu…. Na szczęście kolejna stacja jest tylko kilka minut od tej właściwej.

Vared okazuje się wesołą, sympatyczną i gościnną osobą. Mamy nocleg u jej mamy. Poznajemy tez męża. Oboje mają polskie korzenie i byli już trzy razy w Polsce.

Dostajemy kolację, a potem idziemy oglądać wieczorną panoramę miasta – na górze miasta można podziwiać. Okazało się, że oni zajmą się nami przez te 3 dni i pokażą wszystko co chciałybyśmy zobaczyć i co planowałyśmy zobaczyć, a nawet więcej, bo samochodem jest to łatwiejsze. Wow.

28 kwietnia 2011 (czwartek)


Haifa

Rano Vared przynosi nam burka na śniadanie. Kolejny dzień niesamowitej gościny przed nami. Specjalnie wzięła dzień wolny, żeby nam pokazać Hajfę. Jedziemy do Sanktuarium Baba i oglądamy ogród wokół i wnętrze. Nic nadzwyczajnego wewnątrz. Ogród to rzeczywiście czysty perfekcjonizm. Liczni ogrodnicy m.in. odkurzają ścieżki…

Widzimy też kaktusa „krzesło teściowej” hehehe

Następnie na piechotę włazimy (ulicą) do wejścia na samej górze, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie ogrodów z przewodnikiem. Jest to ciekawe, głównie przez informacje o samej religii (bahaizm). Zakłada, że wszystkie religie monoteistyczne to jedno , ludzie są równi w dążeniu do perfekcjonizmu. Są bardzo bogaci, sponsorują ten ogród (wyznawców jest 6 mln).

Potem jedziemy do wioski Druzów – na górze Karmel, mijamy Park Narodowy (ślady po pożarze z zeszłego roku). W wiosce robimy zakupy pamiątkowe (wielbłąd drewniany 10 ILS, dłoń do powieszenia 24ILS, bębenek 10 ILS, kafelek 15 ILS, pejcz 15 ILS).

Idziemy do knajpy Daliat El Karmel, gdzie czeka nas sałatkowa inwazja – zamawiamy zestaw surówek i dostajemy 20 różnych, aż się nie mieszczą na stole… Jak kelner donosi kolejne trzy każemy mu zabrać. Zaczynamy się martwić o rachunek… A tu dopiero wchodzi główne danie… Jak prosimy o rachunek dostajemy jeszcze deser (gratis). Dostajemy ataku głupawki, jak można było nam tyle jedzenia dać – hehehehe (koszt 230ILS/3os) Jaja.

Wracamy do domu, przy okazji zabierając starszego syna Vared z bazy wojskowej. Vared trochę opowiada o wojnie z Libanem. A także o służbie wojskowej, która jest dość elastyczna w porównaniu do tego co sobie wyobrażałyśmy.

Po krótkim relaksie w domu na Internecie (i obsłudze windowsa, przeglądarki od prawej strony J ), idziemy do kawiarni, gdzie poznajemy przyjaciółkę Vared z dzieciństwa. Pogoda jest marna – pada deszcz i błyskają błyskawice.

29 kwietnia 2011 (piątek)


Akra

Rano jedziemy razem z Vared i Gadim do Akry (miasto rodzinne Gadiego) na śniadanie. Na targu jest knajpa w której serwują najlepszy humus i to do oporu. Ja nie jestem fanka tego dania, ale jest ok. Do knajpy jest kolejka i trzeba czekać na stolik.

Akra to bardzo stare miasto, wykupujemy pakiet biletów na zwiedzanie wielu miejsc (bilet ok. 38 ILS). Bilet jest ważny nie tylko jeden dzień.

Najpierw zwiedzamy twierdzę z czasów templariuszy (nad nami jest cytadela z czasów napoleona, której nie udało nam się zobaczyć – zamknięta). Obok jest ogromny meczet – robimy zdjęcia z daleka. Idziemy na mury i podziwiamy stare miasto. Kolejny punkt to muzeum (w murach), w którym jest pełno starych i mniej starych rzeczy.

Oglądamy też port – pozostałości zburzonej części pod wodą. Wcześniej idziemy tez tunelem, który łączył morze z miastem. Wracamy do domu na 19tą idziemy na rodzinną szabasową kolacje. O tej godzinie to nic nie jest jeszcze gotowe, hehehe. Około 20tej gospodarze idą się kąpać… Totalny luz… Następnie zaczynamy jeść i siedzimy do 23:00.

Wciąż wielką zagadką jest nasz plan na kolejne dni… Znamy na pamięć strony internetowe autobusów i hosteli J

30 kwietnia 2011 (sobota)


Rosz Hanikra

Dzisiejszy plan to najpierw odwiedziny u siostry Gadiego, która mieszka ze swoim chłopakiem (oboje 60 lat) w kibucu. Następnie zwiedzanie grot Rosz Hanikra.

Pogoda jakimś cudem jest marna! Pada deszcze, jest burza. U siostry siedzimy, a na zewnątrz leje. Życie w kibucu już zupełnie nie przypomina tego co było kiedyś. To jedynie życie w małej społeczności, nie ma już zależności ekonomicznych. Siostra jest wesoła, ma śliczny domek z mnóstwem kwiatów.

Do Rosz Hanikra jedziemy autem. Jest to na samej granicy z Libanem. Do skał wjeżdża się kolejką (chyba obowiązuje bilet z Akry). Pogoda jest sztormowa, więc łażenie po grotach robi wrażenie. Można też obejrzeć film o historii i przyrodzie skał. Kiedyś była tu kolej (tunel) między Libanem a Izraelem (wtedy chyba nie Izraelem J Oczywiście już dawno wysadzony. Jest strzeżona granica, ale bez przesady J

Wzdłuż brzegu jest park/rezerwat przyrody. Podobno przypływają tu żółwie morskie (??, nie chce się wierzyć). Na wodach widać wojskowy statek pilnujący granicy…

Przy skałach żyją góralki (gryzonie) całkowicie rozpuszczone przez ludzi. Powoli wracamy na obiad (dziś czulent) do Vared. Robiła go całą noc. Jemy i gadamy. Z czasem udaje nam się wyrwać i idziemy na spacer. Dochodzimy aż do morza. Spotykamy dziwnych kolesi próbujących nas poderwać – traktujemy to jako komplement, bo są bardzo młodzi J, hehehe.

Po powrocie do domu próbujemy zarezerwować hostel i podjąć ostatnie decyzje dotyczące naszego dalszego planu podróży. Żegnamy się z Vared i Gadim, cudnie było ich poznać, aż strach bierze czy damy radę się za ta gościnę odwdzięczyć!

1 maja 2011 (niedziela)


Hajfa –Beit Szarim 9:00 – 9:30 (autobus, 15,40 ILS/2 os)
Beit Szarim – Nazaret (autobus, 5,40 ILS/os)
Nazaret – Tyberiada ok. 15:00 (autobus, 19,00 ILS/os)

Z rana żegnając Babcię, idziemy na autobus. Okazuje się, że nasi gospodarze nie mają pojęcia o transporcie publicznym, albo się nie rozumiemy. Nie ma dworca, tylko przystanek i okazuje się, że z tego przystanku powinnyśmy jechać na dworzec. A nie iść.

Na dworcu wsiadamy w autobus 331 do Afulii – wysiąść chcemy przy Beit Szarim. Nie ma żadnych turystów, mało kto wie jak tam dotrzeć. Kierowca po 25 min. wyrzuca nas na skrzyżowaniu dróg ekspresowych. Są chyba jakieś ścieżki, ale opisane po hebrajsku, nikt nie potrafi nas pokierować.

Maszerujemy autostradą i idziemy zgodnie ze znakami dla samochodów (skręt w prawo i do góry, następnie w wiosce Tivon w lewo). Jest lepsza droga, ale widać ją dopiero po przyjściu. Można by wejść na górę parkiem lub cmentarzem w lewo. Trudno opisać, mało ludzi do pytania. Lepiej wysiąść z autobusu w miasteczku Tivon.

Gdy już docieramy, wstęp kosztuje 21 ILS/os. Udaje nam się zostawić plecaki u miłego pana w centrum informacyjnym. Dostajemy ulotkę po angielsku z dość dobrym opisem kolejnych punktów.

Zwiedzanie robi wrażenie, katakumb, grot jest sporo, są zupełnie pozostawione bez infrastruktury do zwiedzania (nawet światło rzadko w środku jest), ale można łazić i oglądać groby z II-IV w n.e. Często są to zrobione  sarkofagi, ogromne groty.

Pod koniec spotykamy przewodniczkę wolontariuszkę (starszą panią), która tłumaczy nam trochę kim był rabin Juda Hanasi – on spisał Torę (to było zakazane), żeby łatwiej było ją przekazywać z pokolenia na pokolenie. Wśród Żydów jest wiara, że kto jest pochowany obok rabina trafi przy końcu świata w pierwszej kolejności do nieba. A ponieważ ten rabin był taki sławny, stąd setki ludzi chciały leżeć obok niego (z całego świata). Cała góra jest pełna grot. Wszystko trwało do IV w n.e. (czyli dość krótko).

Przemiła pani zaoferowała nam podwózkę do autobusu. Wsiadamy w busa i jedziemy do Nazaretu. W Nazarecie się nudzimy, nie możemy znaleźć bazyliki, która jest zaraz pod nosem. Jest to Bazylika Zwiastowania, w której są pozostałości groty, gdzie podobno miało miejsce zwiastowanie. Grota jest duża, łączy tez inny kościół (św. Józefa).

A pod Bazyliką są ślady miasteczka z czasów początków ery. Oglądamy też wizerunki Matek Boskich z całego świata, które są wokół dziedzińca bazyliki.

Następnie idziemy do Kościoła-Synagogi (z II w n.e. resztki tam są), ale jest zamknięty. W ogóle miasto wydaje się wymarłe. Spotykamy polską pielgrzymkę – wszyscy w koszulkach z papieżem JPII.
Idziemy na kebaba (20ILS) i wsiadamy w autobus do Tyberiady. Trudno się dowiedzieć o rozkład, ale przyjeżdża od razu.

Tyberiada jest bardzo brzydkim miastem. Mamy też bardzo obskurny hotel Hagalil Hostel, Hagalil ST. 46 Tiberias. – syf nieziemski, ale w samym centrum (162ILS/2os/1 noc). W mieście jest pełno ortodoksów i bardzo mało turystów. Na deptaku syf. Jezioro rzeczywiście ładne.

Ma być pokaz światło-woda, ale jest święto Holokaustu i jest odwołane. Pijemy wino na murku (30ILS). Chyba kurorty to nie nasza bajka.

2 maja 2011 (poniedziałek)


Tyberiada – Jerozolima 15:15 – 18:15 (autobus, 34ILS/os)
Jerozolima – Ein Gedi 20:30- 21:40 (autobus, 16,50 ILS)

W naszym planie olewamy Safed – każdy nam odradza. Jedziemy do Parku Narodowego (czy coś tam) przy rzece Jordan. Tam jest też Baptysterium. Dojazd busikiem 7 ILS/os, około 10 min jazdy.

Plecaki zostawiamy w hotelu. Baptysterium rano nie robi wrażenia. Rezerwat - ścieżka wzdłuż rzeki, jest bogaty w ptaki – zimorodki, dudki oraz żółwie. Ale jest też piknikowy syf.

Szlak, który prowadzi wzdłuż rzeki Jordan, odchodzi od niej i tam znajdujemy ogromne drzewo, które idealnie nadaje się na sjestę. W drodze powrotnej podziwiamy wygrzewające się żółwie.

Zaglądamy ponownie do Baptysterium. A tam tłumy chrzczących się. Niezła cepelia, biznes. Raczej niesmaczne. Wyciąganie pieniędzy.

Ludzie karmią nutrie w miejscu gdzie inni się chrzczą, więc nutrii jest zatrzęsienie. Nie weszłabym do tej wody. Uciekamy stamtąd. Wracamy i zabieramy się z plecakami na dworzec autobusowy. Na szczęście autobus do Jerozolimy odjeżdża zgodnie z planem (bo brak jest informacji). Jest wczesne popołudnie około 14-15tej.

W Jerozolimie mamy ponad 2h czasu między autobusami. Już umieramy z głodu. Zjadamy jakieś bułki i kupujemy prowiant na kolejny dzień w supermarkecie (kontrola plecaków oczywiście jest, czy nie wnosimy ciężkiej broniJ) Nie ma lekko, to nie jest niskobudżetowy wyjazd…

Autobus odjeżdża o 23:30. W Ein Gedi jesteśmy o 21:40 (20 min. przed czasem). Kierowca wyrzuca nas pod samym luksusowym hotelem (100USD/2os/noc). Jest gorąco, a warunki super! Ein Gedi – Beit Sarah Guest House, Israel Youth Hostels Associacion

3 maja 2011 (wtorek)


Ein Gedi
Ein Gedi – Beer Szewa 15:00 – 17:00 (autobus, 29ILS/2 os)
Beer Szewa – Mizpe Ramon 18:00 – 20:00 (autobus, 33 ILS/os)

Wstajemy rano i widzimy z tarasu Morze Martwe. Jest 8 rano i niezły skwar. Idziemy na wypasione śniadanie – bardzo lekkie, pełno surówek – cudowna sprawa po wczorajszej głodówce.

Ruszamy na publiczną plażę i jesteśmy mega pozytywnie zaskoczone! Ludzi mało, woda przyjemna, chłodna. Super! Chyba dojrzałyśmy do wczasów nad morzem. Niestety po chwili przychodzi tłum Francuzów, no a my mamy w planie jeszcze park narodowy. Korzystamy z prysznica (2ILS) – ale na plaży jest też dostępny za darmo do spłukiwania soli.

Idziemy do parku narodowego Źródła Dawida. Wstęp 22 ILS/os (ze zniżką z hotelu). Jest dziki tłum dzieci, w tym ortodoksyjnych dziewczynek (ubranych od stóp do głów, rajstopy itp… współczuje im ostro, nie dziwie się, że wskakują w ubraniach do wody).

Szlak jest przyjemny, gdyby nie te tłumy łażące i siedzące w każdym napotkanym źródełku (w ubraniach). Park ma też trudniejsze szlaki, na które niestety nie mamy czasu. Idziemy lekko wydłużoną trasą, obok starożytnej synagogi.

Wracamy tak, aby być chwilę przed autobusem (ok. 15:00). Na przystanku zaczepia nas zboczeniec oferując mi podwózkę i nocleg w Mitzpe Ramon w zamian za „action”… Oblech, jak go olewamy odjeżdża. Autobus przyjeżdża punktualnie.

Żałujemy, ze w Ein Geni nie mamy więcej czasu. Cudowne miejsce. Zupełnie pozbawione kurortowości. Okazało się, ze my mieszkałyśmy na obrzeżach, a prawdziwe Ein Gedi jest dalej i to dalej od morza.

Trasa do Beer Szewy ma niesamowite widoki. Podziwiamy też z autobusu twierdzę Masada – znów nie udało nam się tego też zobaczyć. Zostaje na następny raz. Trzeba będzie wrócić.

Autobus do Beer Szewy jedzie 2h. na dworcu w informacji autobusowej pan mówi po polsku - rodzina pochodzi z Polski, miał rok jak wyjechał (ta nasza polska historia….) Dostajemy też Torę od babeczki, która robi projekt, że daje ludziom do przeczytania stronę Tory, ma to być modlitwa o pokój. Przeczytałyśmy to dostałyśmy. Trochę nawiedzona, ale sympatyczna. Wierzy w to, że przez czytanie świętych ksiąg nastąpi pokój między Izraelem a innymi krajami.

Autobus do Mitzpe Ramon jedzie niecałe 2h. Mamy problem gdzie wysiąść w Mitzpe – nikt nie mówi po angielsku, nie wiedzą gdzie hostel, a miasteczko spore. Ale dogadujemy się gdzie mamy wysiąść (chyba źle J) , ale w końcu znajdujemy. Hotel jest przyjemny, ale to nie Ein Gedi… To jesteśmy w sercu pustyni Negew.

4 maja 2011 (środa)


Mitzpe Ramon

Dzisiejszy plan to Krater Ramon. Wpierw idziemy do informacji turystycznej, dostajemy mapę (2ILS) i ostrzeżenie, że potrzebujemy minimum 3 litry wody na osobę i że jest bardzo gorąco.

Kupujemy wodę i ruszamy. I jest bardzo gorąco. Najpierw idziemy brzegiem krateru, przy Field School schodzimy w dół (do Field School wypijamy jedną butelkę, więc sobie dopełniamy).

Widoki są obłędne. Schodzimy w dół, szlak jest bardzo dobrze oznaczony. Nie idzie się dobrze, ale mamy dużo wody, więc przedłużamy trochę trasę. Nikogo nie ma na szlaku. Formy skalne są obłędne. Kosmos. Ale gorąc to inna sprawa – koszmar, nie czułam nigdy wcześniej czegoś takiego. Pot paruje szybciej niż się pojawia. A podobno w Warszawie śnieg….. Tośmy się wybrały….

Słychać wybuchy bomb – w okolicach wszędzie jest poligon (wreszcie kapuje co oznacza „firing  area”, która jest oznaczona na mapie wszędzie wokół krateru…). Nie chodzi o pożar… hehehe.

Gdy już tracę siły, do wyjścia z krateru mobilizują mnie przelatujące myśliwce i bombowce….

Chodzimy w końcu od 10-17tej. Po wędrówce zasłużone zakupy i lody! Cały zapas wody żeśmy wypiły! A miałyśmy wątpliwość, czy warto tyle brać i nosić. WARTO!

W hotelu zaskakuje nas ścieżka mrówek, która rozpoczyna się już na schodach do budynku i prowadzi do…. orzechów na naszym stole! Rozpoczynamy walkę! Od tego roku 4 maja mrówki będą obchodzić Dzień Holokaustu….

Następnie rozpoczynamy niekończącą się kolację. Z uzupełnianiem płynów w ilości kosmicznej.

5 maja 2011 (czwartek)


Mizpe Ramon - Midreshet Ben Gurion (Ein Avdat) (autobus, 7,10 ILS/os)
Ein Avdat (spacer ok 1,5-2h)
Ein Avdat – Avdat (szlak niebieski, zielony, około 1,5h marszu)

Rano na śniadaniu jest dziki tłum ludzi w wieku młodym bardzo. My jedziemy dziś do Parku Narodowego Ein Avdat i Avdat.

Jedziemy autobusem do miejscowości Midreshet Ben Gurion (tam start drogi, cudna pani w informacji, więc kupujemy koszulki (40 ILS).

Wpierw oglądamy grobowiec Ben Guriona i schodzimy szlakiem w dół. Najpierw chwilę asfaltem, potem ścieżką, potem w dole znów asfaltem. Ścieżka przyjemna widzimy wodę, jeziorka, ale straszny syf. Po drodze w kilku miejscach można wziąć wodę do picia. Wyjście na górę jest po schodach i drabinką. Przejście trwa ok. 1,5h – 2h.

Na górze idziemy dalej niebieskim szlakiem, a potem zielonym – tez około 1,5h i dochodzimy do parku Narodowego Avdat – ruiny miasta na Korzennym Szlaku. Świetnie zachowane miasto z czasów 300 lat p n.e. – 700 n.e. Zniszczone przez trzęsienia ziemi. Liczne jaskinie, groty mieszkalne. Pogoda marna, zaczyna nawet padać! A jesteśmy na pustyni! Zwiedzanie tez trwa z 1,5h, w centrum informacyjnym można obejrzeć film o historii tego miejsca. Robi wrażenie – miasto założone przez Nabatejczyków.

Na przystanku stoimy dość długo, oczekując autobusu powrotnego, niestety nie ma rozkładu. Zatrzymuje się pani z centrum informacyjnego i mówi, ze nie będzie autobusu przez 2 h, żebyśmy wsiadały. Zawozi nas do Mitzpe. Niezły fart J

W pokoju robimy arbuzową ucztę, po której cierpimy okrutnie – nasze brzuchy to wielkie arbuzy!

6 maja 2011 (piątek)


Mitzpe Ramon – Beer Szewa (autobus)
Beer Szewa – Tel Aviv (pociąg)

Wschód słońca na pustyni… Wstajemy o 5:15. Niestety chmury i …pada deszcz!!! Nic nie można zobaczyć, więc wracamy do łóżek. Po śniadaniu jedziemy busem do Beer Szewy, a następnie  pociągiem do Tel Avivu. Nie możemy się skontaktować z Mattim – każe nam wysiąść na dworcu, którego nie ma… Ale Monia ogarnia temat.

Zaczyna się nasza przygoda i ćwiczenie nerwów z Mattim…

Zawozi nas na targ w Jaffa. Robimy pośpiesznie zakupy, bo zaczyna się szabas. Udaje nam się uwolnić i idziemy już we dwie na spacer po starówce Jaffy – bardzo przyjemne stare miasto, port, gdzie galerie sztuki są. Widok na Tel Aviv.

Wracamy taksą (40ILS) i wychodzimy na koncert Kai i Mattiego. Jest to w kawiarni. Przychodzą fani – średnia wieku 70 lat J Tańczą. Jest wesoło. Uczymy się nawet polskiej piosenki: „Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi, przyjdzie Żydek z Palestynem i ją zadusi…” – starsza Żydówka nam śpiewa… Trzeba mieć dystans….

Z ciekawych ludzi poznałyśmy koleżankę naszych gospodarzy – Merlin Monroe – zjawiskowa – wiek mocno emerytalny J

Wracamy około 2giej – umęczone. Po skończonym koncercie Matti zamówił sobie dwa obiady i jadł, jak my wraz z jego żoną zasypiałyśmy ze zmęczenia. Już wiemy, ze nie chcemy z nimi spędzać kolejnego dnia….

7 maja 2010 (sobota)


Tel Aviv

Śpimy do 11tej, nie jest to łatwy sen, bo jeżdżą samochody pod oknem. Po śniadaniu mamy wyzwanie dogadać się z Mattim, co do planu dzisiejszego dnia. Niezłe wyzwanie. Oni niby muszą iść i wyjść o 16tej potem. My decydujemy się na drzemkę, oni wychodzą i wracają za 10 minut, ale ja już śpię… O co chodzi ??? Śpimy ze 2h. Kawka, pożegnanie. W tym czasie sms od Jezusa, że nie da rady się dziś spotkać. Czyli mamy wolną rękę co robić J

Idziemy na dworzec zostawić bagaże, a tu dworzec zamknięty, bo szabas…. Do 21szej. Paranoja. Świętować to oni potrafią… Nic nie jeździ, nawet na lotnisko (lotnisko pewnie tez nie działa). Więc zasuwamy z plecakami na plażę (około 45 min.). Tam siedzimy i podziwiamy zachód słońca. I tak zużywamy kolejne godziny.

Chcę wymienić pieniądze – niestety w związku z szabasem żaden kantor nie działa.

Około 18-19 są już pootwierane niektóre sklepy. Monia robi zakupy. Idziemy coś zjeść – burek u turka i tak czekamy aż czas upłynie.

8 maja 2010 (niedziela)


Tel Aviv (TLV)  - Praga (PRG)  godz. 6:05 – 9:15
Praga (PRG)  – Warszawa (WAW) godz. 12:15 -13:45

Pociągi jeżdżą na lotnisko całą noc. My o 3ciej najpóźniej musimy być na lotnisku. O 1:41 jedziemy około 15 min. A na lotnisku sajgon…. 3h to za mało na odprawę… Nasze główne bagaże są sprawdzane (każda rzecz) na obecność prochu… Zostaje przepytana o mój pobyt w Maroku – z kim, dlaczego, ile byłam… I mnóstwo innych kontroli… A wszędzie kolejki. Wcale bez luzu zdążamy na samolot. A potem to już lecimy….

Koniec wczasów. Tyle serdeczności od nieznajomych ze względu na swój kraj pochodzenia nie spotkałyśmy nigdy i nigdzie…. A tyle było straszenia przed wyjazdem – nie potwierdzę żadnej nieżyczliwości w stosunku do Polaków. J